Trekking w Chiang Mai
Azja,  Tajlandia

Trekking w Chiang Mai

Już na kilka miesięcy przed naszą wyprawą do Tajlandii było jasne, że wśród naszych planowanych atrakcji jest taka, której nie możemy przegapić – trekking

Choć organizując podróż do Tajlandii łatwo dać się uwieść pięknym plażom, jedzeniu, rafie koralowej i obietnicy rajskich rybek – na koniec dnia wszystkie takie niebiańskie momenty zlewają się w jedno. Choć na wyspach spędziliśmy trochę czasu, to do dzisiaj zapytani o to, co w Tajlandii podobało się nam najbardziej zgodnie odpowiadamy: „trekking”.

Samodzielnie czy z agencją turystyczną?

Choć obydwoje jesteśmy zwolennikami samodzielnej organizacji swoich wypraw tutaj należy postawić sprawę jasno. Trekking na własną rękę może być niebezpieczny i zdecydowanie rekomendujemy poszukać agencji lub co najmniej podpytać gospodarzy o opinię na temat planowanych tras.

Z naszych obserwacji wynika, że w Tajlandii nie oznacza się szlaków. Owszem, są dróżki bardziej lub mniej wydeptane (głównie jako ścieżki do wiosek), jednak jest to raczej samowolka ludności, nie odgórnie wyznaczone trasy dla turystów z oznaczeniami, czy infrastrukturą. Ze względu na klimat ścieżki bywają ekstremalnie śliskie, a momentami duże nachylenia terenu sprawia, że nawet z przewodnikiem trzeba mieć oczy na około głowy. Myślę, że każdemu z naszej grupy zdarzyło się w ciągu trzydniowego trekkingu potknąć, przewrócić lub zjechać trochę w dół wraz z całym ekwipunkiem. Zdjęcia poniżej przedstawiają jedne z lepszych ścieżek na trasie. Przy tych gorszych człowiek za bardzo nie myślał o trzymaniu jeszcze aparatu 🙂 .

Dlatego istotne jest żeby oprócz znalezienia po prostu agencji – znaleźć dobrą agencję. Taką, która zapewni odpowiednią liczbę przewodników na grupę, sprawnie komunikuje się po angielsku i ma dużo dobrych opinii. 

Jak zorganizować trekking w Chiang Mai?

Jak przy większości atrakcji istnieją dwie główne drogi – online z wyprzedzeniem lub na miejscu. Wybraliśmy pierwszą opcję, ponieważ:

  • chcieliśmy mieć pewność, że zarówno z właścicielami jak i przewodnikami można się swobodnie porozumieć po angielsku,
  • nie chcieliśmy na miejscu zastanawiać się, czy gospodarz polecający agencję z nią współpracuje, czy realnie chce nam pomóc,
  • mieliśmy bardzo napięty grafik w Chiang Mai ograniczony z dwóch stron nieprzesuwalnymi lotami i chcieliśmy mieć pewność, że znajdzie się dla nas miejsce w grupie.

Ostatecznie w naszej 6-osobowej grupie trekkingowej jedna przyszła spontanicznie, reszta rezerwowała wyprawę nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

Naszym zdaniem jeśli jesteście mocno ograniczeni czasowo i bardzo zależy Wam na sprawnej organizacji trekkingu z rzetelną firmą – warto zorganizować wszystko wcześniej (szczególnie w sezonie). Oznacza to jednak z reguły droższe ceny. Jeśli planujecie spędzić w punkcie wypadowym spokojnych kilka dni lub tydzień – macie czas żeby pozbierać opinie i poszukać czegoś na miejscu, zapewne w lepszej cenie. 

Nasz trekking w Chiang Mai – 3 dni i 2 noce

Organizując trekking skorzystaliśmy z usług Chiang Mai Trekking with Piroon. Wybraliśmy opcję grupową w wariancie 3 dni / 2 noce. Uznaliśmy, że taki wariant pozwoli nam najbardziej nacieszyć się trekkingiem, dając po środku jeden pełen dzień na doświadczenie tajskiego klimatu. 

Długo wahaliśmy się rezerwując grupowy wariant trekkingu. Indywidualna wycieczka jest niewiele droższa (ok 115 zł / 1 os.), postanowiliśmy jednak zaryzykować po przeczytaniu wielu opinii na TripAdvisorze, z których wynikało, że grupy mieszczą się z reguły w granicach ~8 osób. Rzeczywiście razem z nami było 6 osób – młoda para z Niemiec, wieczny podróżnik Luc z Francji oraz emerytowany policjant Dean z Wielkiej Brytanii. Wszyscy byli niesamowicie przyjacielscy i pomocni. Ani przez chwilę się nie nudziliśmy i z perspektywy czasu naprawdę nie żałuję wariantu grupowego, choć na co dzień nie jestem motylem interakcji społecznych. Wspólne ogniska wieczorami, budowanie tratwy, rozmowy o wszystkim i niczym podczas śniadania, anegdotki o lasach od Rambo (naszego przewodnika). Ludzie zrobili tam naprawdę połowę roboty.

W międzyczasie spotkaliśmy na trasie parę, która wykupiła u Piroona indywidualny wariant wycieczki. Część trasy i tak przeszli z nami, a w pozostałe dni nasze szlaki przecinały się co jakiś czas (drugiego dnia spaliśmy w tej samej wiosce). Rozmawiając z nimi i przyglądając się fragmentom ich wyprawy można było odnieść wrażenie, że wygląda to mniej przygodowo i swobodnie niż u nas. Oczywiście nie ma znaczenia, który wariant wybierzecie, grunt żebyście czuli się swobodnie. Pamiętajcie tylko, że indywidualna wycieczka, nie oznacza, że będziecie podróżować w 100% Wy + przewodnik. Niemniej warto podkreślić, że na naszej trasie nie spotkaliśmy żadnych innych wycieczek, a we wioskach wieczorami byliśmy tylko my i mieszkańcy. Taka organizacja naprawdę pozwoliła zostawić za sobą turystyczny gwar.

Wykupując trekking otrzymujemy w pakiecie pełne wyżywienie (śniadania, przekąski, obiadokolacje) oraz wodę na drogę. Jeśli jednak chcielibyśmy wieczorem napić się piwa lub coli, to owszem jest taka możliwość, jednak już odpłatnie. W każdej wiosce stała mała lodówka turystyczna, z której mogliśmy odpłatnie korzystać. Ceny  plasowały się w okolicach 2,5 zł za puszkę, także nic strasznego.

Dzień 1

Około 8:30 kierowca podjechał pod nasz hotel i zawiózł do Piroona. Nasze duże bagaże trafiły do zamkniętego schowka. Następnie całą grupą udaliśmy się na targ niedaleko Chiang Mai żeby zrobić zapasy wody i żywności na drogę, zjedliśmy lunch, podskoczyliśmy do wodospadu znajdującego się niedaleko i wyruszyliśmy z plecakami na szlak. Każdy z nas dostał butelkę wody na drogę, a Rambo niezmiennie dbał na trasie żeby nie zabrakło nam energii. Podczas postoju rozdawał nam nieznane wcześniej owoce i lokalne przekąski.

Dojście do wioski plemienia Karen (bez obręczy, „standardowi” Tajowie 🙂 ) zajęło nam ok 2-3 godziny i prowadziło przez najwyższy szczyt w okolicy. Do samej zabudowy musieliśmy trochę zejść, co ostatecznie na koniec dnia uplasowało nas na wysokości ok 1400 m n.p.m.. Sama wspinaczka nie była przesadnie wyczerpująca, jednak zaniedbany i trochę partyzancki szlak potęgował wysiłek, który trzeba było tego dnia włożyć. Szczególnie przy schodzeniu stromo w dół po mokrym podłożu. 

Na miejscu dostaliśmy przepyszną kolację, mogliśmy również swobodnie poruszać się i porozmawiać z mieszkańcami. Spaliśmy wspólnie w dużej, drewnianej chacie, na materacach rozłożonych na podłodze. Każdy materac posiadał własną moskitierę, zestaw poduszek i koc.

Dzień 2

Rambo wraz z kilkoma osobami z wioski przygotowali dla nas pyszne śniadanie ze świeżymi owocami, następnie spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w trasę. Tego dnia szliśmy przez ok 4 godziny. Trasa była dłuższa, jednak mniej wymagająca niż poprzedniego dnia. Teren był zdecydowanie mniej stromy. Szlak prowadził momentami zupełnie na granicy pól ryżowych.

Rambo nie przepuścił żadnej okazji żeby poopowiadać nam co nieco o mijanych terenach, czy pokazać faunę i florę. Mówiąc ładnie o faunie i florze mam na myśli gniazda z tarantulami, węże, jaszczurki, czy ciekawostki o roślinach i ich zastosowaniach wśród okolicznych mieszkańców.

Po kilku godzinach dotarliśmy na skraj rzeki. Ze względu na niedawne deszcze poziom wody był zbyt wysoki żebyśmy mogli przeprawić się na drugi brzeg. Rambo zadecydował, że zrobimy z odłożonych niedaleko na taką okazję bambusów tratwę i spłyniemy w dół rzeki. Po ok godzinnym spływie dotarliśmy do małej wioski, w której mogliśmy nakarmić słonie, pochodzić między nimi i popatrzeć jak truptają po swoim wybiegu. Co niektórzy postanowili wejść również w ślad za słoniem do wody 🙂 .

Z tego punktu czekała nas kolejna godzina spływu w dół rzeki do wioski plemienia Lahu, gdzie czekała na nas kolacja oraz standardowo już – materace na podłodze z moskitierami. Widok z naszej chatki naprawdę zapierdał dech w piersiach i to właśnie ten nocleg wspominam najlepiej. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym dopóki oczy same nie zaczęły się nam zamykać. 

Dzień 3

Ok 4:30 postawił nas na nogi niepokorny kogut, który za chiny ludowe nie mógł się doliczyć kur. Skubaniec próbował do około 8:00, po tym czasie on się nie poddał – ale my już tak. Przywitał nas zapach pysznych placków bananowych. Po śniadaniu, ogarnięciu się i spakowaniu rzeczy ruszyliśmy do naszej tratwy. Tego dnia już nie chodziliśmy, a jedynie spływaliśmy w dół rzeki od wioski Lahu do naszego punktu zbiórki do Chiang Mai.

Spływ trwał ok 3 godziny. W międzyczasie czekało nas kilka trudniejszych momentów, które wymagały żebyśmy wszyscy pomogli Rambo z tratwą, jednak nic niebezpiecznego nas nie spotkało. Po drodze zatrzymaliśmy się na postój, w czasie którego ci bardziej odważni z nas mogli poskakać w iście tarzańskim stylu do rzeki 🙂 . Na koniec czekał na nas ciepły pad thai oraz transport do Chiang Mai, skąd odebraliśmy nasze plecaki, a Piroon zorganizował wszystkim podwózkę w odpowiednie miejsca – w naszym przypadku, prosto na lotnisko.

Słonie i inne „atrakcje” – na co uważać?

Jak przy każdej atrakcji w Tajlandii należy zawsze mieć pod ręką kompas moralny. Przy trekkingu mówimy przede wszystkim o humanitarnym traktowaniu zwierząt oraz mieszkańcach wiosek, w których się zatrzymujemy. 

Prawie każda agencja organizująca trekking ma w ofercie kontakt ze słoniami. Taki punkt koniecznie trzeba doprecyzować. My upewnialiśmy się dodatkowo mailowo na czym miałoby to polegać i na szczęście udało nam się wybrać firmę, która nie organizuje jeżdżenia na słoniach itp. Nasz kontakt ze zwierzętami ograniczył się do nakarmienia ich owocami. Dodatkowo słonie (w liczbie 2) miały otwarty wybieg z dostępem do rzeki i nie były w żaden sposób skrępowane podczas naszej wizyty. Muszę przyznać, że był to punkt wycieczki, który budził we mnie spory niepokój i do końca nie byłam pewna, co zaradni Tajowie trzymają dla nas w rękawie.

Niektóre agencje w harmonogram trekkingu wplatają wizytę w „świątyniach tygrysów”, które zasadniczo są miejscami zbiorowego trzymania otumanionych drapieżników. Nafaszerowane koty pokładają się i pozwalają przytulać grupom turystów bez najmniejszego oporu. Luc, jeden ze współuczestników naszego trekkingu, miał nieprzyjemność odwiedzić takie miejsce, pokazał zdjęcia i potwierdził nasze przypuszczenia. 

W większości będziemy spać w odseparowanych, niewielkich wioskach. Tu powstaje zawsze pytanie: kupować pamiątki, czy nie? Jeśli tylko się da warto zainteresować się ręcznie wykonywanymi rzeczami, czy lokalnymi przekąskami. Niejednokrotnie jednak zaoferowana nam zostanie chińska bazarowa tandeta. Tu już warto zdać się na swoje sumienie, pamiętając jednak, że często dla zakopanych w górach wiosek turyści są głównym źródłem zarobku.

Podsumowanie

Trekking w Tajlandii pozostawił po sobie niesamowite wspomnienia. Dobrze zorganizowany potrafi na długie lata zostać główną atrakcją wycieczki. 

Trekking z Piroonem był zdecydowanie dobrym wprowadzeniem do tematu. Wymagał sprawności fizycznej, jednak bez przesady. Myślę, że każdy, nawet kanapowiec da spokojnie radę. Grunt to mieć sprawne kolana, bo schodzenie w dół naprawdę nadwyręża stawy. W naszej ocenie jest to również świetna atrakcja rodzinna, jednak dzieci powinny być już trochę starsze. Pamiętajmy, że po drodze nie ma odpowiedniej infrastruktury, we wioskach nie uświadczymy ciepłej wody, a cała kwestia sanitariatu też pozostawia sporo do życzenia dla nas, ciepłych, europejskich bułeczek. 

Jeśli macie napięty grafik zaplanujcie wszystko z wyprzedzeniem, upewnijcie się, czy Wasz przewodnik mówi po angielsku, jakie są opinie o tej agencji i ile osób będzie liczyć grupa. Trekking nie należy do najtańszych atrakcji w Tajlandii, jednak zdecydowanie nie warto na nim oszczędzać. Widzieliśmy po drodze kilkunastoosobowe spędy turystów, które gnane były w stronę słoni przygotowanych do jazdy i naprawdę doceniliśmy indywidualne podejście, które spotkało nas ze strony Piroona, czy naszego przewodnika Rambo 🙂 .

Wyskakujące znienacka tarantule, domowe jedzenie, nocne rozmowy z odgłosami lasu w tle, skakanie do wody na lianach, ratowanie cielęcia odłączonego od stada i maszerowanie raźno za Rambo wygrywającym melodie na kawałkach trawy. Takich wspomnień z trekkingu Wam życzymy 🙂 .

Koniecznie przeczytajcie nasz cykl o Chiang Mai oraz pozostałe wpisy z wyprawy po Tajlandii. Jeśli natomiast zastanawiacie się, co spakować na tropikalny trekking – polecamy naszą checklistę z trekkingu na Borneo. 🙂